2012-11-04
Dlaczego kłopoty ze spowiedzią?
Dla mnie przykazanie kościelne: Przynajmniej raz w roku spowiadać się, a w czasie wielkanocnym komunię świętą przyjmować, jest czymś zawstydzającym i... niezrozumiałym. Jakże to: trzeba wyznaczać jakieś minimum sakramentalnych spotkań z Bogiem komuś, kto uważa się za wierzącego?! Może któryś z synodów Biskupów powinien znieść to przykazanie lub solidnie je przeredagować?
Dwadzieścia lat mojej służby kapłańskiej i niezliczone rozmowy z ludźmi oraz głosy z tej bardziej postępowej (?) części Europy, nie pozostawiają żadnych wątpliwości: dla bardzo wielu ludzi nawet to minimum - oznaczające raz w roku - stanowi poprzeczkę nie do pokonania. Dla wielu innych przynajmniej oznacza wręcz: tylko raz w roku - i doprawdy nie wiadomo, co gorsze... Gdy zatem widzę tuż przed Wielkanocą tłumy przy konfesjonałach, aż tak bardzo się nie cieszę jako spowiednik, bo nie potrafię zagłuszyć w sobie pytania: Gdzież oni byli i jak myśleli przez cały rok i całe lata? A jak zmienić postawę tych, którzy myślą i nawet głośno mówią tak: Wierzę, ale do spowiedzi nie chodzę: księdzu się nie będę spowiadał, bo to taki sam człowiek, jak wszyscy inni - a może nawet gorszy?
Właściwie najprościej byłoby odesłać tych upartych (zatwardziałych?) grzeszników do... Katechizmu Kościoła Katolickiego, gdzie wszystko jest jasno wyłożone, co się odnosi do sakramentu pojednania (zob. punkty od 1420 do 1498); w razie wątpliwości wystarczyłoby skorzystać z katechezy dla dorosłych, sięgnąć po literaturę, poprosić o wyjaśnienie własnych duszpasterzy lub naprawdę świadomych i praktykujących katolików.
Najprościej? Obawiam się, że niestety, w tym momencie tzw. zdrowy rozsądek niewiele ma tu do powiedzenia, gdyż domagałby się od penitenta... odwagi i uczciwości!
O co zatem chodzi? Co jest aż tak trudnego w Sakramencie Pokuty, pojednania, nawrócenia, że człowiek wynajduje niezliczone usprawiedliwienia, by Miłosierdziu Pana powiedzieć: nie. Czy rzeczywiście najtrudniej jest człowiekowi uznać swoje grzechy i wyznać je szczerze przed kapłanem, pokonując wstyd, upokorzenie, miłość własną?
My mówimy: idę - lub nie idę - do spowiedzi. Gdyby tu chodziło rzeczywiście tylko o spowiedź, sprawa nie przedstawiałaby właściwie żadnych trudności. Przecież wymyśliliśmy sobie świeckie konfesjonały, które wydają się nam nieodzowne w życiu: od wypłakania się w rękaw zaprzyjaźnionej osoby - najlepiej w stanie lekkiego zamroczenia alkoholem - poprzez spowiedzi wobec nieznanych ludzi w pociągu, poczekalni, sali szpitalnej; poprzez szpalty gazet, gdzie redaktorzy reagują na ludzkie problemy - aż do telefonów zaufania i gabinetów psychoanalizy! I jakoś nam wcale wtedy nie przeszkadza, że nie mamy zapewnionej tajemnicy, że często trzeba za to słono zapłacić, że dalej zostajemy ostatecznie z naszymi problemami, że nasza szczerość może zostać wykorzystana przeciw nam. Rzecz chyba w tym, że w tej spowiedzi naturalistycznej, takiej bardzo ludzkiej, szukamy ostatecznie siebie, szukamy dla siebie usprawiedliwienia, krótkotrwałej pociechy, zrozumienia - co na jakiś czas zdaje się wystarczać.
Tymczasem spowiedź sakramentalna stanowi ledwie 1/5 sakramentu nawrócenia, a dokładniej mówiąc: sakramentu nawracania się nieustannego ku Panu Bogu: wyznanie grzechów poprzedzić musi rachunek sumienia, żal za grzechy, połączony z mocnym postanowieniem poprawy, a kończy zadośćuczynienie i pokuta. Wspomniana odwaga i uczciwość każą człowiekowi, odwołującemu się do Bożego Miłosierdzia, stanąć w prawdzie: jestem grzesznikiem! Zło nazywam po imieniu i chcę z nim zerwać z pomocą Bożej łaski! I ostatecznie już dzieci, przygotowujące się do swojej pierwszej spowiedzi świętej, powiedzą: Wtedy będzie rozgrzeszenie, kiedy będzie nawrócenie. Jakież to trudne dla kogoś, kto żyje z grzechu i w grzechach, a klękając przy kratkach konfesjonału, musiałby podjąć decyzję o radykalnej zmianie stylu swego życia: zerwać ze złem, naprawić krzywdy, przebaczyć, wrócić, przyznać się, pokutować.
Zatem przeszkodę, uniemożliwiającą korzystanie z Trybunału Bożego Miłosierdzia, jakim jest niewątpliwie każdorazowe przystąpienie do Sakramentu Pokuty, stanowi pycha (to ja określę, co jest grzechem, a co nie; ja sam sobie z tym poradzę), trwanie w grzechu i brak osobistej relacji (miłości) ku Bogu, sprawdzanej posłuszeństwem Jego woli. Wtedy już tylko wystarczy dorobić dowolną ideologię, a nieuporządkowana miłość własna zadba o pajęczyny na drodze do konfesjonału. Gdy ktoś świadomie i dobrowolnie rezygnuje z sakramentu uzdrowienia, jakim jest Sakrament Pokuty, podejrzewam takiego kogoś o swoisty... instynkt samobójczy. I choćby taki ktoś wysuwał tysiące argumentów na "nie" wobec konfesjonału, najprawdopodobniej chodzi mu wtedy o obronienie swojego grzesznego życia: za wiele musiałby stracić, gdyby się naprawdę nawrócił. Krótko mówiąc: konfesjonał, stojący w świątyni, pyta mnie milcząco o moją wiarę, pokorę (życie w prawdzie) i miłość.
Zdaję sobie sprawę z tego, że powyższe rozważania czytają ludzie zaangażowani religijnie, których problemy z Sakramentem Pokuty są zupełnie innej natury. Proponuję im przesłanie pytań do Redakcji, by mogli otrzymać potrzebną im pomoc w następnych artykułach na ten temat. Życie pokazuje jednak, że te właśnie osoby dźwigają na swoich ramionach także krzyż niepokoju o zbawienie bliskich sobie ludzi: współmałżonek, dziecko, narzeczony, krewniak, którzy dawno się nie spowiadali i wobec których jest się bezradnym. Wydaje się, że dotarcie do istoty problemu pozwoliłoby rzeczywiście pomóc im skutecznie, choć takie demaskowanie tchórzostwa i nieuczciwości (wobec Boga, Kościoła i własnego sumienia) wymaga wielkiej kultury duchowej i daru ofiarnej modlitwy o nawrócenie.
Najwspanialsze jest w Sakramencie Pokuty to, że Bóg czeka na decyzję grzesznika, szanując jego wolność: gdy ten uzna, że jest chory, że zgrzeszył i w geście żalu zwróci się o Jego przebaczenie, Ojciec natychmiast interweniuje swą łaską, jakby wykorzystując każdy ten moment dla wyzwolenia niezgłębionej Miłości, jak to pokazał Jezus w przypowieści o miłosiernym Ojcu i synu marnotrawnym - niejako z góry staje po stronie człowieka, którego przecież jako Stwórca zna i nie przestaje miłować!
Ks. Aleksander Radecki
PS. Przy okazji przypominamy o serwisie internetowym poświęconym sakramentowi pojednania: www.spowiedz.pl gdzie można znaleźć sporo pomocnych materiałów.
powrót
Parafia Chrystusa Odkupiciela Człowieka w Olsztynie
ul. Kardynała Stefana Wyszyńskiego 11
10-456 Olsztyn
e-mail: kancelaria@redemptor.olsztyn.pl
Numer konta bankowego parafii:
BANK PEKAO SA
45 1240 1590 1111 0000 1452 4608